sobota, 29 września 2012

Rozdział II "Nic śmiesznego"

- Myślisz, że to naprawdę ona?
     Jason nawet nie podniósł głowy, zbyt zajęty wsypywaniem kolejnych łyżeczek cukru do kawy. Trzy, cztery, pięć... Wyglądał jakby na prawdę był skupiony na tej czynności, choć w rzeczywistości doskonale wiedział co się dzieje w pomieszczeniu.
- Testy krwi potwierdziły to w stu procentach. - Przekrzywił lekko głowę i skończył na  "siedem", po czym sięgnął po mleko. - Nasz agent porównał ponad milion próbek i tylko ta jedna jest niemal identyczna - zamieszał srebrną łyżeczką i przez chwilę gmerał w szafce nad ladą. Wreszcie wyjął niewielką miskę z ciasteczkami i, biorąc w drugą dłoń kawę, odwrócił się w stronę towarzysza, który uważnie mu się przyglądał. Był to mężczyzna w średnim wieku, posiadacz błękitnych oczu, czupryny czarnej, jak węgiel oraz umięśnionej sylwetki, którą zawdzięcza cięzkim treningom w szkole wojskowej. - Jesteś pewny, że nie chcesz herbaty? Kawy? Może ciasteczek? Cynamonowe - dodał ze słyszalnym uwielbieniem w głosie. Nie czekając na odpowiedź, usiadł przy stole.
     Ross, bo tak nazywał się czarnowłosy mężczyzna policzył w myślach do dziesięciu i spojrzał na Jason'a zrezygnowany. Czy odpowiedź na jedno, proste pytanie jest aż tak skomplikowana? Doskonale zdawał sobie sprawę kim był jego partner, dlatego obiecał sobie, że nie da się łatwo wyprowadzić z równowagi. Jason był chodzącą legendą, wspólczesnym gladiatorem, mistrzem wschodnich sztuk walki, jednocześnie wydawało się jakby żył we własnym świecie.
- Nie, dziękuję. Jeśli pochodzenie tej małej się sprawdzi - Zaczął ostrożnie dobierać słowa - Co będzie z Charlottą?
     Odstawił kubek na blat i dłuższą chwilkę milczał, odchylając głowę do tyłu. Powoli opuścił powieki, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając. Gdy zatrzymywał się  takim zupełnym bezruchu, naprawdę wydawał mu się stary. Widział zmęczenie na teoretycznie nienaruszonej czasem twarzy, a wszystkie krzyki, wszystkie żarty, wydawały się tylko źle odgrywaną parodią życia. Lubił go. Nagle odkrył, że naprawdę lubił swojego partnera, który jako pierwszy nauczył go zabijać naprawdę. Od niemal pięciu lat towarzyszył mu w poszukiwaniu "małej" i tak do niedawna nie mieli nieczego. Zero śladów. Zero poszlag. Aż do teraz...
- Co będzie z Charlottą, to już nie nasza sprawa... - wyprostował sie i spojrzał na zniecierpliwionego Ross'a. Kąciki jego ust powędrowały do góry, gdy obserwował narastające napięcie na jego twarzy - Jak na razie ruszamy do Moskwy. - Leniwym ruchem uniósł kubek do ust, dopił herbatę i założył okulary.   
                                                                       ***
     Natalia cofała się, skomląc głośno w nagle zapadłej ciszy, zasłaniając sobie twarz tłustymi rękami. Dziewczyny wpatrywały się w nią uważnie błyszczącymi oczami. Natalia wycofała się w głąb jednej z czterech wielkich kabin z natryskami i powoli osunęła się na ziemię. Wydawała z siebie przeciągłe, bezsilne pojękiwania, oczy wywróciły się jej białkami do góry, jak zarzynanej świni.
     Nina powiedziała powoli, z wahaniem:
- Wygląda jak obłąkana...
     W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie uderzając o ścianę i do środka wpadła panna Alexandrewicz.
     Kiedy umilkł dzwonek i dziewczyny pobiegły na drugą lekcję, panna Alexandrewicz zastosowała standardową taktykę wobec histeryczek: uderzyła Natalię mocno w twarz. Nigdy by się nie przyznała, że ten uczynek sprawił jej przyjemność, i z pewnością zaprzeczyłaby, gdyby jej ktoś powiedział, że w gruncie rzeczy uważa Natalię za wielką, nic nie wartą stertę śmieci. Jako początkująca nauczycielka wciąż jeszcze wierzyła, że naprawdę traktuje wszystkie dzieci jednakowo.
     Natalia spojrzała na nią tępo, z wykrzywioną twarzą i trzęsącym się podbródkiem.
- P-p-panno A-a-ale-xaaa
- Wstawaj - powiedziała beznamiętnym tonem panna Alexandrowicz - Wstawaj i weź się w garść. - Wymierzyła jej siarczysty policzek w twarz. Czerwony ślad pojawił się na policzku Natalii. - Idziemy do dyrektora!
                                                                                 ***
     Kiedy w piętnaście minut później nauczycielka prowadziła Natalię do gabinetu dyrektora, korytarze były puste. Zza zamkniętych drzwi klas słychać było niewyraźne głosy innych wychowawców. Natalia przestała w końcu wrzeszczeć, ale w dalszym ciągu w regularnych odstępach czasu wydawała z siebie głębokie szlochy. Kobieta musiała sama nałożyć jej opatrunek, wytrzeć krew mokrymi papierowymi ręcznikami i posprzątać całą resztę.
     Pan Henrikson, zastępca dyrektora szkoły, otwierał właśnie drzwi swojego gabinetu, kiedy weszły do poczekalni. Dwaj chłopcy czekający na rozmowę w sprawie oblania pierwszego semestru z niemieckiego wyszczerzyli oczy.
- Proszę wejść - powiedział energicznie mężczyzna - Proszę, proszę. - Zamknąwszy za sobą drzwi, zaczął grzebać w górnej szufladzie szafki zawierającej formularze wypadkowe. - W swojej sześcioletniej karierze nie miałem przypadku, by ktoś był tak niedorozwinięty, jak ty - Tu wskazał na Natalię, która milczała, wpatrując się w swoje buty. - Co ja mam z tobą zrobić?
- Trzeba zadzwonić po jej matkę - podpowiedziała panna Alexandrowicz. - Ona będzie wiedziała co zrobić.  - Mężczyzna znalazł w końcu formularz dotyczący wypadków. Widniała na nim duża plama po kawie. - To nie będzie potrzebne.
- Niestety poraz setny muszę to zrobić.
     Sekretarka zastępcy dyrektora próbowała się dodzwonić do matki Natalii, jednak nikt nie odbierał. Panna Weasley, sekretarka przyniosła żółty formularz zwolnień i mężczyzna nabazgrał na nim swoje inicjały srebrnym, kieszonkowym ołówkiem.
- W takim stanie nie będzie z ciebie pożytku na lekcjach - zauważył. - Pójdziesz do domu. - Henrikson wręczył dziewczynie żółtą karteczkę. - Możesz już iść.
                                                                             ***
     Natalia weszła do domu i zamknęła za sobą drzwi. Jaskrawe światło dnia znikło zastąpione przez brązowy półmrok i chłód. Jedynym dzwiękiem w zalegającej wokoło ciszy było tykanie starego zagara z kukułką wiszącego  w salonie.
     Zdjęła płaszcz i odwiesiła go na miejsce. Weszła do salonu i stanęła pośrodku na wyblakłym, w wielu miejscach poprzecieranym dywanie. Zacisnęła mocno powieki i obserwowała małe iskierki migocące w mroku.
- Ty ku**o! - wrzasnęła matka Natalii, która niespodziewanie pojawiła się w salonie. - Dzwonił do mnie dyrektor... PIĘĆ GODZIN TEMU! - Kobieta się do niej zbliżyła, jej ręka wystrzeliła nagle do przodu, jak błyskawica. Trzasnęła Natalię wierzchem dłoni w szczękę. Dziewczyna upadła na podłogę obok drzwi do kuchni i rozpłakała się na cały głos. - Gdzieś była tyle godzin?! - Oczy kobiety wyglądały, jak dwa wielkie sadzone jajka. Szturchnęła Natalię nogę, na co dziewczyna krzyknęła z bólu. - Wstawaj, bękarcie!
- Błagam, nie...
     Gwałtowny szloch nie pozwolił jej dokończyć. Długo powstrzymywana histeria wybuchła w końcu. Natalia nie mogła wstać, tylko czołgała się do kuchni, oślepiona przez spadające na oczy włosy, zachrypła od głośnych szlochów. Przez cały czas macocha pomagała jej kopniakami. W ten sposób dotarły przez kuchnię do jej małej sypialni.
- Nie dziwie się, że zostałaś porzucona! Jesteś taką samą ku**ą, jak twoja matka narkomanka! - Wymierzyła jej kolejne kopniaki, Natalia wrzasnęła.
     Stopa z rozmachem wylądowała na plecach Natalii. Dziewczyna przesunęła się do przodu, szorując nosem po drewnianej podłodze. Były już w sypialni. Wewnątrz stało tylko stare łóżko i jedna szafa. Teraz kobieta zaciągnęła wychowankę do schowka pod schodami, który był obok małej sypialni. Oparła jej dłoń na karku i nacisnęła, wkładając w to całą siłę. Natalia poleciała głową do przodu i uderzyła o ścianę naprzeciwko drzwi i upadła na podłogę, niemal tracąc przytomność. Na posadzce pojawił się krwawy ślad. Światło zgasło. Drzwi zatrzasnęły się, szczęknął klucz w zamku.
     Została sama.